Idea strzelających czołgów narodziła się kilka dni przed zawodami w Płocku. Chodziło o to, aby wzbogacić widowisko o jakiś dodatkowy element, który nie będzie przeszkadzał zbytnio w walkach, a jednocześnie podkręci trochę atmosferę. Na niektórych zawodach koledzy (chyba z Warszawy) stosowali super podstawki do styropianowych tyczek w formie miniaturowych dział. Skoro mogą być działa, to dlaczego nie czołgi - przecież używano ich już w czasie IWŚ? Szybki resercz w przeglądarce, wybrane dwa typy- chyba najistotniejsze w tym czasie: Mark IV i FT-17, opracowanie plików pod ploter i do dzieła. Na początku miały to być zwykłe statyczne makiety, ale to byłoby zbyt proste - prawdziwy czołg powinien strzelać
! Zwarzywszy na termin zawodów plan był dosyć szalony, jak się później okazało wypalił w 101 procentach!
Na początek działka. Wszystkie działka zrobiłem z laminatowego kawałka wędki teleskopowej, który pociąłem na krótkie odcinki, zaczopowałem z jednej strony kawałkiem drewna i zalałem żywicą. Potem w tym miejscu został przewiercony otwór, przez który przechodzi śruba dająca możliwość regulacji kąta nachylenia lufy. Całość osadzona w jarzmie z blaszki cynkowej. Celowo nie użyłem metalowych rurek, żeby w razie jakiegoś nieszczęścia nie posypały się groźne odłamki - tego nauczyłem się od modelarzy rakietowych.
Od samego początku brałem jedynie pod uwagę możliwość odpalania salwy elektrycznie poprzez kabel, do tego salwa miała być niezbyt urazowa dla potencjalnego celu, ale za to efektowna dla publiczności. Do tego zależało mi, żeby załadunek sześciu celów nie trwał zbyt długo i nie generował niepotrzebnych przerw w walkach. W tym celu każda lufa otrzymała gniazdko, w które przy załadunku po prostu wpinałem końcówki kabli spłonki - zrobiłem je z kawałków podstawki pod układ scalony, dolutowane kable i przyklejone wzdłuż lufy. Kable potem poprowadzone przez kadłub czołgu na zewnątrz. Nie lubię wiszących kabli!
Amunicja - jak przystało na ESA pociski zrobione z EPP wycięte na ploterze i wyważone przyklejoną metalową podkładką, bez tej podkładki pocisk spadałby dwa metry od czołgu... Trochę się nakombinowałem ze średnicą tych cylindrów, ten kawałek wędki był stożkowy więc każda lufa miała tak naprawdę inną średnicę.
Tak wygląda komplet działek gotowych do zamontowania w czołgach:
Same czołgi powstały ze styroduru. Zależało mi na czasie, a że z powodzeniem używam plotera CNC-samoróbki to metoda budowy narzuciła się sama i w sumie sam byłem trochę w szoku, że tak to fajnie wyszło. Najpierw angielski MARK IV. Tutaj widać wycięte elementy i szybki montaż na szpileczki - wszystko pasuje jak ulał. Najbardziej dumny jestem z gąsienic:
Do tego doszło trochę galanterii wyciętej z twardego depronu 2mm dla urozmaicenia i tak ciekawej bryły tej niesamowitej maszyny.
Potem przyszedł czas na FT-17. Jak wycinać, to hurtowo, szkoda żeby się drut za mocno wystudził!
I kolejny montaż na sucho - tu dla porównania z większym bratem. Czołgi nie są w skali, gdyby je zrobić w skali, to ten mniejszy sięgałby do połowy tego dużego - niewiele byłoby go widać z trawy...
Następnie szpachlowanko i montaż - klejenie na pastę z żywicy LH-160 z dodatkiem aerosilu:
Po klejeniu coś, czego sobie odmówić nie mogłem (a do zawodów zostały trzy dni...) - nitowanie! Bez nitów te czołgi na pewno nie wyglądałyby tak jak wyglądały. Narzędzie do nitowania - rurka mosiężna i dwa zimne piwa. Trochę mi nadgarstek zesztywniał, ale jak zobaczyłem efekt to stwierdziłem, że było warto (po raz drugi to samo stwierdziłem po malowaniu):
Następny etap- czołgi w malarni. Z modelarstwem redukcyjnym już od dłuższego czasu nic mnie nie łączy, dlatego musiałem sobie to i owo przypomnieć. Do malowania użyłem farb akrylowych takich w puszkach z NOMI i do tego porządnych akryli dla plastyków, których użyczyła mi żonka. Ciężko znaleźć jakieś jednoznaczne schematy malowania tych maszyn, dlatego kolorki to taka trochę wypadkowa kilku fotek jakie udało mi się w sieci namierzyć, ważne, żeby było trochę rdzy - rdza zawsze fajnie wygląda:
Pomalowane czołgi doczekały się w końcu najważniejszych elementów - dział:
...oraz podstawek ze sklejki, które jednocześnie miały pełnić funkcję edukacyjno - informacyjną - na wydrukowanych naklejkach wizerunki czołgów z krótkim opisem, żeby nie było, że cele nieautentyczne:
Pierwotnie styropianowa tyczka miała być osadzona na środku celownika, ale z braku czasu zastosowaliśmy inne rozwiązanie, ścięte rurki PCV wbite w ziemię - proste i genialne - pomysł Roberta, kolegi z eskadry.
Czołgi gotowe, czas na system odpalania. Składa się na niego skrzyneczka z zasilaniem i przełącznikami, oraz kable:
Fot. Anna Mijal
Najważniejsze jest bezpieczeństwo - oto jak rozwiązałem tą kwestię: obwód zamykany przy użyciu zwory-klucza. Nosiłem go cały czas przy sobie na smyczy i instalowałem dopiero przez lotami - w ten sposób miałem pewność, że nikt postronny nie odpali ładunku wtedy kiedy nie powinien! Proste i niezawodne:
Co do ładunków to sprawa wygłada tak: spłonka (profesjonalna dla pirotechników, a nie jakieś badziewie z drutu oporowego), ładunek "czarnego pieprzu" dobrany doświadczalnie, całość zawinięta w papier i zabezpieczona taśmą. Zrobiłem w ten sposób około 100 niezawodnych ładunków - wszystkie zadziałały!
Tak wygląda całość:
Tak czołgi załadowane i gotowe do walki z nieprzyjacielskimi samolotami:
A jak to wszystko zadziałało?- oto kila fotek z pola walki:
Fot. Anna Mijal - na tym zdjęciu widać moment salwy, atakujący samolot i lecący pocisk! Aniu dzięki za tą fotkę!
Tutaj załadunek działa - też fotka autorstwa Ani Mijal.
Moim zdaniem kilka nieprzespanych nocy było warte tego efektu! System jest NIEZAWODNY! Udało nam się nawet uzyskać dwa bezpośrednie trafienia, po których jeden model został posłany na glebę (strzelał Rafał -syn Mirolka) i jeden prawie (trafiłem zdaje się niebiesko czerwonego Fokkera Patryka, który o mały włos nie skapotował!)
To tyle. Acha w przyszłym roku będę postulował zmiany w regulaminie, które dopuszczą atak na cele naziemne również w WWII. A jak przyjedziecie na nasze zawody za rok, to być może zaatakuje Was salwa z pociągu pancernego